Co Posejdon złączył, niech człowiek nie rozdziela

Po rozważaniach nad pracą na morzu i lądzie przyszedł czas na rozwinięcie kwestii, którą w poprzednim wpisie potraktowałam trochę po łebkach; czyli morskie związki damsko-męskie. Nie będę skupiać się na "klasycznym" układzie, czyli mąż pływa, żona zajmuje się domem lub pracuje na lądzie. Czemu? Po pierwsze, nie mam osobistego doświadczenia. Po drugie, jest to już wystarczająco fajnie opisane na blogu Żony Marynarza. Zajmę się więc tym, na czym się znam- czyli związkiem, w którym pływają obie połówki, razem lub osobno. Czy w ogóle da się tak stworzyć poważną relację? Zapraszam do przeczytania morskiej opowieści z kategorii romantycznych...

Na morzu łatwo się zakochać, a raczej zauroczyć. Zarówno w pięknych wschodach i zachodach słońca, jak i w mężczyznach. Kobieta, która trafi na statek, otoczona grupą mężczyzn, wzbudza powszechne poruszenie, czemu się zresztą absolutnie nie dziwię. Z jednej strony to miła i ładna odskocznia od pooranych wiatrem twarzy innych matrosów, z drugiej- także prosta droga do zauroczenia, z tej męskiej strony. A z damskiej? Cóż, mi w zauroczeniu nie przeszkadzała różnica wieku, stanowiska, nic- oprócz żony danego marynarza na lądzie ;) Była to zasada, z jaką ruszałam na morze i której się trzymałam. Nie chciałam podsycać i tak niechętnego stosunku marynarskich partnerek do obecności kobiet na morzu. Oczywiście, zauroczenie nie wybiera, ale uczucie do żonatego mężczyzny przeżywałam sobie platonicznie i tyle. Znam jednak dziewczyny (i chłopaków) którym fakt, że ich wybranek lub wybranka są zajęci, nie przeszkadzał- i absolutnie nie oceniam. Nikt (no, może prawie nikt) nie jest święty. Każdy z nas ma prawo do własnych decyzji, błędów, porażek i zwycięstw. No i do tanga trzeba dwojga; skoro istniejący związek został zniszczony przez romans, to jest to wspólne działanie nowo powstałej pary, a nie tylko jednej osoby. A często słyszy się opowieści, w których rzekomo winna jest wyłącznie osoba spoza związku, jako "uwodząca". Nie zgadzam się z tym. Normalny (no, w miarę, bo co jest miarą normalności?) związek potrzebuje chęci obu stron.

Wracając do tematu. Na morzu zakochać się łatwo, a do tego... w osobie, na którą w normalnych warunkach nie zwrócilibyśmy najmniejszej uwagi. W końcu na lądzie "tego kwiatu jest pół światu" i mówię tu o obu płciach. A na morzu mamy wybór średnio 15-20 osób (będąc kobietą; mężczyźni mają może 2-3). Jak zawsze w takich hermetycznych grupach, łatwo wyodrębniają się role i ukazują charaktery. Mamy więc osoby będące na dole drabinki socjalnej- mężczyzn słabszych fizycznie, psychicznie, nie dających sobie rady z pracą lub po prostu świeżaków- a na drugim biegunie morskich "samców alfa". Możecie jednak łatwo zrozumieć, że taki "przywódca" na morzu wcale nie musi pełnić tej roli w lądowym społeczeństwie. To, że okaże się najsilniejszym z kilkunastu innych osób, nie znaczy, że równie dobrze radzi sobie w gronie lądowych znajomych (i nieznajomych). Więc jeśli dziewczyna, lubiąca dominujących mężczyzn, zwiąże się z takim na morzu, może doznać sporego zawodu, obserwując go na lądzie. Jak to wygląda w przypadku kobiet? Cóż, nie znam takiej, która wylądowałaby na dole owej drabinki, mimo swojego strachu czy słabszej psychiki ;) Zazwyczaj jej towarzystwo jest bardzo wysoko cenione, a nawet bywa przedmiotem rywalizacji. Ma to oczywiście negatywne skutki; jeśli dziewczyna nie jest pewna siebie lub posiada "nienachalną urodę", może mieć problem po zejściu ze statku, gdy zderzy się z brakiem zainteresowania. Bo na morzu, jaka by kobieta nie była, i tak jest tą najatrakcyjniejszą w okolicy...

Syrenka w Kalmarze
Mówi się, że opowieści o syrenach powstały ze spotkań na morzu z manatami- widzieliście kiedyś taką "krowę morską"?

Czy da się zacząć udany związek na morzu? Oczywiście. Jest to sprzyjająca sytuacja dla mężczyzn, którzy mogą zaimponować kobiecie, okazując jej swoje najlepsze, męskie cechy: odwagę, opiekuńczość, umiejętność rywalizacji czy rozwiązywania konfliktów. Wchodząc w bliższą relację, trzeba jednak przygotować się na spore problemy, zwłaszcza, jeśli chodzi o mężczyznę- jest on narażony na nieprzyjemności i próby zdyskredytowania go w oczach kobiety. Cóż, możecie wyobrazić sobie zazdrość pozostałych załogantów... Z tej przyczyny często takie powstające związki są ukrywane, a tajemne schadzki potrafią bardzo podnieść temperaturę uczucia. Inna rzecz, że jest to bardzo trudne do ukrycia na dłuższą metę, powodujące ekscytację załogi, a cały statek huczy plotkami, "jest ruch w biznesie!", coś wreszcie przełamuje statkową nudę... Na pewno warto jednak powściągnąć emocje (mimo, że to oczywiście trudne) i pozostawić wszelkie poważniejsze deklaracje na później- po zejściu na ląd. Z doświadczenia wiem, że można się wtedy poważnie zdziwić. 

A jak wygląda sytuacja, w której para, która poznała się na lądzie, idzie razem na statek? Cóż, różnie bywa. Na pewno mężczyzna powinien przygotować się na trudną przeprawę i liczyć co najwyżej na miłą niespodziankę, jeśli takiej nie będzie. O ile bowiem w nowo powstającym związku wiele nieprzyjemności złagodzi świeże, ekscytujące uczucie, to w kilkuletniej relacji pojawiają się pierwsze zgrzyty, które na pewno wykorzystają zazdrośnicy. Nie raz trafi się wtedy na podejście: "nie ma takiego pociągu, w którym nie da się rozłączyć wagoników", co skutkuje wręcz zakładami o to, który z mężczyzn wygryzie konkurenta ze związku. Jest to trudny sprawdzian dla par, którego na pewno część z nich nie zaliczy. Czy jednak należy unikać takiej sytuacji? Uważam, że nie. Takie doświadczenie może także scalić związek i pokazać partnerom, że mogą na siebie liczyć w każdej sytuacji.

Spotkałam się też z twierdzeniem osoby, zajmującej się obsadzaniem statku i organizacją podmian załogowych, że wysyłanie par na burtę nie jest dobrym pomysłem, ponieważ "tam się jedzie do pracy i trzeba się na niej skupić, a nie na partnerze". Nie zgadzam się z tym- zwłaszcza w świeżych związkach, o wiele bardziej pracę utrudnia zastanawianie się, cóż ta druga osoba robi, gdzie jest, z kim, czy jest bezpieczna, albo usilne próby nawiązania z nią kontaktu telefonicznego i wieczna tęsknota.

Osobiście uważam, że najtrudniejszą sytuacją była dla mnie właśnie konieczność długiego rozstania, gdy pływaliśmy oboje na innych statkach. Nasze najdłuższe rozstanie trwało całe pół roku. Ten związek w początkowej fazie był w ogóle dość skomplikowany "czasowo"; najpierw kilka wspólnych miesięcy na statku, w czasie których po prostu dobrze nam się spędzało czas razem. Wtedy doceniłam to, że mimo wizerunku marudnego, nieprzebierającego w słowach mruka, był on zawsze chętny do wszelkich wygłupów i moich dziwacznych pomysłów (oczywiście nieodłącznie narzekając), zarazem mnie nie osaczając. Był to jeden z tych niewielu mężczyzn, przy których nie obawiałam się "krzywej akcji": prób molestowania czy wykorzystywania sytuacji. Szybko dowiedziałam się też, że jest to facet, na którego pomoc zawsze mogę liczyć- nawet, jeśli obudzę go w środku nocy do jakiejś całkiem błahej sprawy. Ceniłam też jego szczerość, mimo, że czasem zahaczała ona o chamstwo ;) Mój, obecnie już mąż, zmustrował ze statku całe trzy miesiące wcześniej, niż ja (ale należy mu oddać sprawiedliwość, że kiedy przyjechałam na burtę, on tkwił tam już bodajże cztery miesiące). Ten, spędzony osobno, czas pokazał mi, że mimo odległości, można zachować fajny kontakt i nadal pomagać sobie w zmaganiach z rzeczywistością. Gdy dotarłam wreszcie do Polski, mój przedstawiciel działu mechanicznego był praktycznie gotowy do następnego rejsu- i zaledwie po dwóch miesiącach popłynął, ja zaś zrobiłam to jakiś miesiąc później.

Napis na kei
 

I chyba dopiero wtedy moje uczucie się rozwinęło, a ja zaczęłam dawać mu szansę- wcześniej była to dla mnie raczej ciekawa znajomość z dreszczykiem emocji. Po sześciu miesiącach, spędzonych oddzielnie (chociaż na pewno nie nudno) dopłynęłam na świąteczny, długi postój we Francji. A mój szalony mężczyzna, który zszedł ze swojego statku dwa dni wcześniej- przyjechał do mnie (taki z niego marynarz, że z morzem rozstać się nie może...). Bardzo miło wspominam cały tamten rejs, a w szczególności końcówkę- z Francji płynęliśmy bowiem do Polski, a mój mąż pozostał na burcie jako gość. Zaraz pewnie usłyszę jego narzekanie (jako pierwszego recenzenta), że co to za gość, co w pracy musiał pomagać- muszę przyznać, tak było. Jak jednak miał nie pomóc, jeśli średnia wieku statkowego działu mechanicznego liczyła jakieś 120 lat?

Nasza relacja nie dawała się łatwo ukryć we wszystkich tych sytuacjach, wywołując mnóstwo komentarzy i plotek. Przyznam jednak, że byłam już wtedy na tyle dojrzała, żeby się nimi nie przejmować, a nawet "dolewać oliwy do ognia", sprzedając co niektórym ciekawskim matrosom wyssane z palca opowieści. Pamiętam nawet osobę, która oskarżyła mnie wtedy o rozbijanie rodziny i odbieranie ojca dzieciom. Nie próbowałam nawet tłumaczyć, że mój wybranek nie posiada żadnych zobowiązań- ale do dziś potrafię wypomnieć Mężowi, że ukrywa przede mną żonę i dzieci ;)

Nawiązując jeszcze do tematu plotek, chciałabym przypomnieć starą prawdę, że absolutnie nie warto się nimi przejmować, ani na lądzie, ani na morzu. Im bardziej będziecie się starali je uciszać, tym głośniej będą one krążyć. Większość ludzi uwielbia mówić o innych, a już zwłaszcza powtarzać kontrowersyjne, często niemiłe dla tych osób plotki. I jedyną skuteczną obroną jest... pogodzić się z tym i robić swoje, nie patrząc na innych. W pewnym momencie miałam nawet niezłą satysfakcję, sama puszczając w obieg zupełnie fantastyczną plotkę o sobie- patrząc potem, jak ona rośnie, ewoluuje, a nawet wraca o mnie, usłyszana z ust innej osoby. Ludzie bowiem zawsze starają się pokazywać siebie w lepszym świetle kosztem innych, i bardzo rzadko, choćbyśmy nie wiem jak się starali, będą opowiadać o nas pozytywnie. Spójrzcie sami na jakiś dziennik telewizyjny czy gazetę- są one napęczniałe od afer, przestępstw i wypadków. Pamiętam historię, kiedy bodajże w Anglii postanowiono wydawać gazetę, przedstawiającą same pozytywne fakty. Co się z nią stało? Bardzo szybko splajtowała, z powodu niewielkiego zainteresowania czytelników. Pozytywne fakty lubimy wyłącznie na nasz temat- inaczej są one po prostu nudne. Jasne, miłym odstępstwem do zalewu hejtu i katastrof są serie typu: "Galeria, która (może) zrobi Ci dzień" publikowana na kwejku, ale zanudziłby nas portal składający się wyłącznie z takich, słodkich treści, dosłownie rzygalibyśmy tęczą... Tak więc jeszcze raz- nie przejmujcie się, jeśli ktoś rozpuszcza o Was niemiłe plotki, widocznie jego życie jest na tyle nudne, że jesteście najciekawszym, o czym może porozmawiać.

Kończąc, dodam, że podstawą takiego związku, czy to pływającego razem, czy osobno, jest pewność co do uczuć tej drugiej osoby i umiejętność radzenia sobie z zazdrością. Facet ma przecież świadomość, że jego kobieta jest otoczona gronem mężczyzn, będących z nią na burcie, z których na pewno przynajmniej część chętnie zajęłaby jego miejsce. A ją też może nieźle zakłuć, kiedy dowie się, że na statek męża przyjeżdża inna dziewczyna ;)

Komentarze

Zapraszam na Instagram!

Popularne posty