"Baba na pokładzie"

Znalezienie tytułu posta przysporzyło mi sporo problemów. Tradycyjnie szukałam pasującego cytatu z szanty, i co? Nic... Uznałam, że najwidoczniej jedynego pasującego wersu użyłam już do opisania pierwszego wpisu na blogu :) Kobiety w szantach nie są przedstawiane jako załogantki, a raczej jako wierne ukochane oczekujące w portach, czy też panie lekkich obyczajów w przybrzeżnych zamtuzach. Nie znalazłam też nic (po polsku) o Anne Bonny i Mary Read- najsłynniejszych piratkach, choć na pewno nie jedynych. Motywem, który łączy w szantach morze i kobiety są syreny, które pojawiają się dość często. Znamienne jest to, że zazwyczaj niosą one zgubę... To też nieco odzwierciedla stosunek marynarzy do dziewczyn- nie są one stałą częścią życia na statku, a często muszą walczyć z przesądami i stereotypami na swój temat (w końcu "baba na pokładzie" przynosi pecha). Jak więc powstał tytuł wpisu? Pomogła mi morska kobieta pracująca tymczasowo na trochę węższych wodach- moja skarbnica wiedzy o szantach :) A ponieważ cały utwór ma świetny, pasujący tekst, nie wybierałam cytatu- a opowieść nazwałam tytułem piosenki zespołu "Za horyzontem". Polecam posłuchać!

Więc jak to jest z kobietami na morzu? Czy feminizm dotarł na statki, a dwie dziewczyny na jednej łajbie to dobry pomysł? I jak wyglądałaby praca na krypie obsadzonej przez same baby (problem prawdopodobnie czysto teoretyczny)? Zapraszam do przeczytania opowieści :)
Marynarze na statku
Dziewczyny, marzące o karierze na morzu, powinny wziąć pod uwagę, że ich codziennym strojem nie będzie czysty, galowy mundur- raczej roboczy kombinezon...

Strój marynarza
...a nawet taki oto strój. Odpadają też wszelkie tipsy czy długie paznokcie (odpadają dosłownie!!).

Zacznę (już kolejny raz) od początku, a więc od szkoły morskiej. Kobiet na Akademii na moim roczniku było całkiem sporo, a na każdym kolejnym tylko ich przybywało. Czy wszystkie pracują potem w branży? Oczywiście, że nie- bardzo mała ich część. Sporą grupę kobiet stanowią bowiem te, które chcą "złapać bogatego męża"- a opowieści o zarobkach marynarzy, zwłaszcza na oficerskich stanowiskach, bywają rozdmuchiwane do absurdu. Inne zaś idealizują pracę na morzu (jak ja!!), kolejne są córkami kapitanów, które wybór zawodu ma "zbliżyć" do rodzica... Na pewno każda dziewczyna ma swoją historię, muszę jednak wprowadzić pewne rozróżnienie motywów kierujących nimi. 
Dziewczyny, które szukają męża, często... znajdują go. Niestety, równie często okazuje się, że poznany na Morskiej chłopak nie chce jednak pracować w zawodzie. Inne, nieco "bystrzejsze" celują więc w oficerów na pierwszych, praktykanckich statkach. Czy to lepszy wybór? Nie zawsze- a takie sytuacje niosą kilka zagrożeń. Po pierwsze, doświadczeni mężczyźni często wcale nie mają ochoty wiązać się na stałe z młodą studentką. Po drugie, nie przeszkadza im to iść z dziewczyną do łóżka- i potem zostaje ona wyłącznie z kacem moralnym (nie mówię o tych, które po prostu lubią ten sport ;). Po trzecie, tacy oficerowie często mają żony, albo i dzieci... Niektórzy z nich w ogóle nie chwalą się tym faktem przed wykorzystywanymi studentkami- a potem potrafią z tego wyjść bardzo niemiłe historie. Czasem to same dziewczyny nie mają oporów, żeby takiego faceta spróbować "odbić". Już statki szkoleniowe pełne są takich historii- a praktykantki same na to zezwalają, czując się "wyróżnione" zainteresowaniem oficera... Nie jestem zatem zdziwiona słynnym listem kapitańskich żon do władz pewnej polskiej firmy żeglugowej, w którym protestowały one przeciwko obecności kadetek na statkach. Nie jestem zdziwiona- ale też nie jestem zwolenniczką takich radykalnych posunięć. W końcu każdy człowiek ma wolną wolę (choć w tym przypadku mocno przytępioną długą "abstynencją" od kobiet), a jakakolwiek relacja między dwojgiem dorosłych ludzi wymaga chęci obydwojga- nie mówię tu oczywiście o gwałtach czy molestowaniu, godnych absolutnego potępienia.

Dziewczyny, które idealizują zawód, mogą z kolei doznać przykrego rozczarowania. Nie są to już czasy marynarzy "Znaczy Kapitana"; umięśnionych, wysportowanych młodych mężczyzn, w marynarskich mundurach pracujących na najwyższych rejach masztów żaglowców. Współczesny marynarz to raczej starszy pan z brzuszkiem, samotny, będący "bankomatem" dla żony i dzieci. Ja, z racji mojego upodobania do grubszych, łysiejących facetów ("de gustibus non est disputantum!"), idealizowałam raczej obraz samej pracy na statku; wyobrażałam sobie długie postoje w portach, umożliwiające zwiedzanie świata, do tego bardzo dobre jedzenie i cały statek pełen mężczyzn, a pośród tego ja, opalona i w świetnej kondycji od fizycznego wysiłku... Co się sprawdziło? Chyba tylko: "cały statek pełen mężczyzn" ;)

Wracając do Akademii Morskiej- specyficzne dla uczelni jest podejście niektórych wykładowców do kobiet- mówię zwłaszcza o profesorach starszej daty. Niejednokrotnie byłam świadkiem lekceważących komentarzy, rzucanych w kierunku dziewczyn- jak choćby wykładowcy, który chcąc uciszyć studentkę trzeciego roku, która odezwała się szeptem do kolegi, rzucił "ja rozumiem, że pani jest zdesperowana, bo czas na znalezienie męża się kończy, ale proszę, nie na moim wykładzie"... Zdarzają się też tacy, którzy wymagają uniżonego i potulnego zachowania, często wobec ich seksistowskich zachowań, w zamian za zaliczony przedmiot. Obrazu dopełniają studenci, często traktujący kobiety z Morskiej jako łatwy, zakompleksiony łup- ci nie wiedzą, jak bardzo czasami się mylą ;)
Czy wszystkie kobiety nadają się na morze? Oczywiście, że nie. Jak już wspominałam, jest to bardzo trudny zawód, posiadający swoją specyfikę- nie odnajdzie się na morzu miła, cicha dziewczyna, nie umiejąca zawalczyć o swoje. Wyżej opisane zaczepki, nagabywania i głupie teksty dają niejaki przedsmak tego, co czeka w dalszej drodze. Jeśli więc któraś ze studentek, zniechęcona, odejdzie ze szkoły- tym lepiej dla niej. Będzie miała czas na ponowny wybór drogi w życiu, co nie jest takie łatwe już po ukończonych czteroletnich studiach... Pewna część dziewczyn przejdzie jednak przez wszystkie trudności i na jakiś okres, bądź na całe życie, zwiąże się z morzem. Te kobiety będą pracować na swoich stanowiskach, awansować, zdobędą uznanie pracujących z nimi mężczyzn- jak najbardziej więc "nadają się" tak samo, jak mężczyźni. Tutaj też muszę zaznaczyć, że są faceci, którzy w tej pracy absolutnie nie powinni się znaleźć, bo nie dają sobie rady z ciągłą rywalizacją, zespołową pracą, czy chociażby samotnością morskiego życia. I oni także nie powinni na morzu pracować.
Osobiście uważam, że problem leży w stereotypach i stosunku ilościowym mężczyzn do kobiet na morzu. Jeśli dany marynarz spotka w życiu kobietę, która nie będzie sobie dawała rady, stwierdzi, że kobiety jako takie się nie nadają- bo naocznie nie dowie się o istnieniu żadnej innej (tzw. dowód epizodyczny). Jeśli zaś spotka, wśród setek chłopaków, trzydziestu nie nadających się do zawodu- nie wyciągnie z tego żadnego wniosku, bo utoną oni, nomen omen, w morzu pozostałych "dobrych" marynarzy...
Specyfiką szkoły morskiej jest też konieczność odbycia półrocznych praktyk w celu jej ukończenia ze stopniem inżyniera. Niewielką, pierwszą część praktyk zazwyczaj zapewnia szkoła- zazwyczaj dwa miesiące, niezbędne do uzyskania świadectwa marynarza wachtowego po pierwszym roku nauki. Pozostałą część, cztery miesiące, trzeba zdobyć samodzielnie- mając na to rok czasu. Myślicie, że to dużo? Nie- i tu pojawia się dla studentów pierwszy zimny prysznic- dla dziewczyn wręcz lodowaty. Zdobycie takich praktyk, kilka lat temu, graniczyło z cudem, nawet dla mężczyzn. Nikt nie przyjmował wtedy, zasłaniając się "kryzysem", niedoświadczonych marynarzy czy wręcz kadetów. A kobiety? Jedyną ich szansą na pewne praktyki było posiadanie ojca czy wujka na statku, na wysokim stanowisku (tu pojawia się trzecia grupa morskich dziewczyn). A pozostałe, których była większość? Im czas poszukiwań mijał na wysyłaniu aplikacji, bez żadnych odpowiedzi, rozmowach z działami kadr, bez żadnych sukcesów... Najdelikatniejszą z odpowiedzi było "proszę odezwać się, jak już będzie Pani miała dokumenty oficerskie..." a najbardziej nieuprzejmą? Nie jestem pewna: zwykły śmiech, lekceważenie, czy pytanie "Pani szuka pracy dla męża, tak?"... Co ciekawe, najwięcej takiego "jadu" zaznałam od strony pań kadrowych, czyli kobiet. Panowie raczej próbowali mi wyperswadować pomysł pracy na morzu...

Wiele osób z mojego rocznika liczyło na praktyki kadeckie w dużej, polskiej firmie. Niestety, pojawił się iście absurdalny problem. Otóż, proponowaną stawką dla kadeta w tej firmie było 500 dolarów miesięcznie. Przeciwko temu zaprotestowały związki zawodowe- ponoć stawka była zbyt niska. Firma, w odpowiedzi, wstrzymała całkowicie przyjmowanie praktykantów- a muszę Wam powiedzieć, że wcześniej przyjmowała rocznie ponad setkę kadetów! Możecie wyobrazić sobie naszą bezsilną złość. Zaczynał nam się powoli kończyć czas, bo podczas tego roku musieliśmy przecież odbyć cały rejs i wrócić do nauki. Byliśmy gotowi i dosłownie składaliśmy armatorom propozycje pracy "za michę"- a tu olbrzymią kłodę pod nogi rzuciły nam związki zawodowe, które powinny chronić pracowników. Po jakimś czasie i nagłośnieniu sprawy armator zgodził się otworzyć na praktykantów, wielu osobom pozwalając na ukończenie studiów.

Następnie przyszedł czas na poszukiwanie "prawdziwej" pracy i tu pojawia się prawdziwa, bezlitosna selekcja. Niestety, nie ma co wierzyć w bajki, że "na was czekają pracodawcy" jak reklamowała się moja uczelnia. O ile wielu chłopakom udało się zamustrować jako marynarze, to dziewczyn, kolejny raz, nikt nie chciał. Praca, w opinii kadrowców i kadrowych, jest da kobiet zbyt ciężka, a same kobiety- sprawiające kłopoty (nie raz usłyszałam dosłownie: "kobiet nie zatrudniamy, bo z tego są same problemy"). Do tego dochodziło bardzo częste "nie mamy warunków dla kobiet". Ku..wa, jakich specjalnych warunków potrzebuje kobieta?!! Na to pytanie nie było odpowiedzi. 
Kabina na statku
"Brak warunków dla kobiet"?! Wystarczy prywatna kabina- nawet wspólną łazienkę da się przeżyć (chociaż jest to niezgodne z przepisami, które nakazują zapewnienie kobiecie osobnej toalety. Kolejna kłoda pod nogi dla załogantek- "dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane"...)

Sposoby poszukiwania praktyk zakrawały o desperację- byłyśmy gotowe iść do portu, prosić o pracę na pierwszym lepszym statku (ale spróbujcie dostać się na teren portowy bez zamustrowania na statku- powodzenia ;). Bez bogatych rodziców, mogących utrzymać nas podczas poszukiwań, opcja była jedna- iść do "normalnej" pracy, w sklepie czy hotelu. Nic, wymagającego specjalnego wykształcenia- nasz kierunek przygotował nas wyłącznie do pracy na morzu. Pojedyncze stanowiska w urzędach morskich czy kapitanatach rozchodziły się na pniu- bądź były zdobywane po znajomości.
Jak udało mi się znaleźć pracę? Miałam szczęście trafić, zupełnie przypadkowo, na małą, prywatną firmę, której szef, mimo "braku warunków dla kobiet", świadomości ciężkiej pracy i braku mojego doświadczenia zdecydował się dać mi szansę- jestem mu za to bardzo wdzięczna. Poszukiwałam jednak pracy pół roku- bez pomocy bliskich mi osób miałabym olbrzymie problemy i prawdopodobnie utknęłabym w "lądowej" pracy. Ale wiele znanych mi dziewczyn (chłopaków zresztą też) do dziś pracuje na lądzie. Czas na Akademii Morskiej był dla nich, od strony zawodowej, stracony. Wielka szkoda, że nie pisze się o tym w biuletynach informacyjnych, otrzymywanych podczas rekrutacji ;)

A czy większa ilość kobiet na statku to dobry pomysł? W mojej opinii nie. Nie wierzę w kobiecą solidarność, w otoczeniu tylu mężczyzn ;) Pojawia się raczej element rywalizacji, który może zniszczyć najsilniejszą przyjaźń. I wśród facetów- którzy nawet dzielą się na "obozy" każdej z dziewczyn, i wśród kobiet (często jest to mechanizm podświadomy), które jednak starają się zdobyć męską przychylność, zwłaszcza ze strony morskich "samców alfa"... Tak działa biologia, a sztuczne, zamknięte środowisko tylko sprzyja takim mechanizmom. Czy problemem jest tylko rywalizacja? Nie, raczej to, że mimo konfliktów mężczyźni potrafią razem współpracować w sytuacji zagrożenia, a kobiety nie. A jest to absolutnie niezbędne na morzu. Możliwe, że w sytuacji, kiedy dziewczyn byłoby więcej (niż dwie, trzy), sytuacja by się zmieniła- na podobną do tej na wielkich statkach pasażerskich z olbrzymią różnopłciową załogą: wtedy działa to na zasadzie małego miasteczka. Zawiązują się sojusze, tworzą konflikty, krążą plotki, a nawet zakłady- kto z kim się prześpi ;)

A jak, moim zdaniem, wyglądałaby praca na statku obsadzonym przez same kobiety? Mogę tylko teoretyzować- spróbujmy. W rozmowach z mężczyznami często stawałam murem za taką możliwością. Dowodziłam, że brak siły (cóż, biologia jest bezlitosna, kobiety są fizycznie słabsze) zastąpiłybyśmy... rozumem. Mężczyźni np. często pomijają konieczność konserwacji niektórych mechanizmów, wiedząc, że poradzą sobie z ich obsługą siłowo. U kobiet nie byłoby tego problemu- wszystko musiałoby działać płynnie i prawidłowo. Uważam też, że nie ma takiej pracy, której nie dałoby się wykonać równie dobrze, a nawet lepiej, unikając zbędnego wysiłku. Trzeba tylko trochę pomyśleć i używać wszelkich pomocy, jak wciągarki (knary), systemy bloczków czy żurawiki. Często mężczyznom nie chce się bawić w uzbrajanie takiego sprzętu, wiedząc, że poradzą sobie bez niego. A, z drugiej strony- spotykałam już na morzu marynarzy... słabszych fizycznie (i psychicznie!) ode mnie. Byli jednak facetami, więc na pewno to oni szybciej znaleźli pracę...
Jeszcze jeden plus- armatorzy musieliby przestać podchodzić do wielu awarii i problemów na zasadzie "jakoś sobie poradzicie", a w zamian zacząć inwestować w statki i nowe technologie. Do dziś uważam, że fizyczna strona nie byłaby tu problemem- mam jednak wątpliwości odnośnie strony psychicznej ;) Kobiety nie są aniołami, jak twierdzą niektórzy mężczyźni starszej daty. Jesteśmy złośliwe, zdradzieckie, często okrutne (zwłaszcza dla rywalek!). Jak więc potoczyłby się taki eksperyment? Jestem bardzo ciekawa, ale moja ciekawość raczej nie zostanie zaspokojona. Wiem jedno- na statku musiałyby być WYŁĄCZNIE kobiety. Obecność choćby jednego mężczyzny wprowadziłaby niepożądanego ducha rywalizacji i taki rejs mógłby skończyć się bardzo źle ;)

Wracając do rzeczywistości- jak wygląda sytuacja dziewczyny na statku? Praktycznie zawsze znajdzie się ktoś, kto:
  • nie lubi kobiet na morzu, bo uważa, że musi za nie pracować, bądź jego opinią jest znane już "same z nimi kłopoty";
  • lubi, ale aż za bardzo, czyli ma lepkie łapy;
  • ignoruje;
  • lekceważy;
  • bądź boi się, że dziewczyna okaże się lepsza od niego.
Bardzo ważne jest więc to, czy kobieta, rozpoczynająca tą trudną pracę, poradzi sobie (przede wszystkim psychicznie) i zdobędzie zaufanie jako współpracownik.

Czy zdarzały mi się na burcie problemy na podłożu damsko-męskim? Oczywiście, że tak; praktycznie na każdym statku. Opowiem Wam o nich w następnym wpisie.

Na zakończenie pytanie:
  • jaka jest żeńska forma "marynarza"? Czyżby "marynarka"? Niebezpiecznie blisko do "żakiecika" ;)

Komentarze

Zapraszam na Instagram!

Popularne posty