Po kraju, który jest moim kulinarnym numerem jeden, przyszedł czas na
numer drugi. Tak jak wspomniałam w poprzednim poście, zwracając uwagę
tylko na słodkości byłby to mój absolutny faworyt- jest to jednak bardzo
subiektywna opinia. Tureckie słodycze (bo o tym kraju mowa) przez część
znanych mi osób uważane są za... przesłodzone ulepki.
No ale od początku. Czymś, co łączy praktycznie wszystkie większe miasta
w krajach arabskich, jest "medina"- stara część miasta, w której znajdują
się meczety i... olbrzymi bazar. Bazar ten czuje się z daleka- jest on
wypełniony zapachem "orientu": mieszanką rozmaitych egzotycznych przypraw,
sprzedawanych przysmaków, często przygotowywanych na miejscu i tytoniu do
fajki wodnej- popularnej shishy. Jest to moja druga namiętność, która
zrodziła się w krajach arabskich. Pierwszą zaś jest... baklava. To przepyszne,
bogate ciasto składa się z cieniutkich warstw ciasta filo, przekładanych
nadzieniem orzechowym- w wersji klasycznej używane są pistacje. Całe
ciasto po upieczeniu zalewane jest gęstym syropem cukrowym lub miodowym, z
dodatkiem wody różanej lub pomarańczowej. Syrop ten używany jest do
wykańczania także wielu innych ciast i ciastek. Samej baklavy jest zaś
wiele rodzajów, a ciasto filo spotykane jest też w formie
przypominającej... spaghetti lub kaszę, a w klasycznej formie używane do
wielu innych wyrobów. Najlepsza baklava, jaką jadłam, była podana z
"kajmakiem". Nie jest to znana nam, bardzo słodka masa ze
skondensowanego mleka. W Turcji ta nazwa określa gęstą, orzeźwiającą
śmietankę uzyskiwaną z... bawolego mleka.
|
Pierwsza baklava, jaką kupiłam- przepyszna!
|
|
To ciastko także wygląda świetnie, prawda? Widać, że aż świeci się od
słodkiego syropu.
|
|
Moja kolejna kulinarna namiętność, dostępna także w Polsce- daktyle.
Jednak te sprowadzane nie są tak wilgotne, mięsiste i aromatyczne...
|
Drugim słodyczem, który natychmiast trafił w mój gust, jest lokum, zwane
rachatłukum. Pierwszy raz przeczytałam o nim w pierwszej części "Opowieści
z Narni". To o ten przysmak Edmund prosi Królową Lodu w czasie ich
pierwszego spotkania. Od kiedy, jako dziecko, czytałam tą książkę, do
mojej pierwszej wizyty w Turcji upłynęło ponad 10 lat... Tym bardziej
smakowało mi wyczekane rachatłukum. Najlepsze jest to produkowane i
sprzedawane na miejscu- chociaż można je też kupić pakowane w sklepie. A
czym jest ten przysmak? Są to kostki owocowego lub orzechowego, bardzo
gęstego żelu, powstającego podobnie jak kisiel- przy użyciu mąki
ziemniaczanej. Czasem zdobione jest całym orzechem, czasem zaś obtaczane we wiórkach kokosowych lub... mące
ziemniaczanej, nadającej mu jedwabistości. Lokum można dostać w wielu smakach, także aromatyzowane
wodą różaną, wanilią, wodą pomarańczową lub olejkiem miętowym.
|
Lokum, zwane rachatłukum- nie tak słodkie, ale równie smaczne jak
baklava.
|
Co jeszcze? Rozmaite ciasteczka, przypominające nasze kruche, chałwy,
marcepan- oraz pyszna kawa i herbata. Pamiętacie opis herbaty w Chinach?
Jeśli tamtą uznałam za daleką od ideału, to ta turecka była mu najbliższa.
Aromatyczna, przejrzysta, o pięknym, głębokim kolorze. Podawana w małych
szklankach o charakterystycznym kształcie tulipana (ale większych niż
chińskie czareczki!) jest stałym elementem posiłku. Często, przemierzając
wąskie uliczki mediny, można natknąć się na mężczyzn, delektujących się
herbatą. Czemu nie piwem? Ponieważ, jak pewnie wiecie, religia islamska
zabrania spożywania alkoholu. Czy rzeczywiście wszyscy się do tego
stosują? Nie do końca... Spotkałam się z teorią, że alkohol można spożywać
po zapadnięciu nocy, w pomieszczeniu o zasłoniętych oknach- w końcu wtedy
"Allah nie widzi".
|
Turecka herbata w charakterystycznej szklance
|
A jak prezentuje się wytrawna część tureckiej kuchni? Równie dobrze. Na
pewno znany Wam jest turecki kebab- jest on rzeczywiście bardzo popularny
w Turcji, choć czasami nie przypomina tego znanego w Europie. W
Iskenderunie dostałam bardzo smacznego kebaba, który zamiast sałaty miał...
pokrojone liście kolendry. Nie przeszkadzał mi też brak jakichkolwiek dań
z wieprzowiny- osobiście uważam, że dobrze zrobiona baranina jest o wiele
smaczniejsza. Bardzo podobają mi się też tureckie chlebki pita, będące
jakby "kieszonkami" na wyborną zawartość...
|
Widok znany też w Polski- kebab, w tureckim Bartın (brak kropki nad
"i" zamierzony).
|
|
Ogromny półmisek tureckich przysmaków- kolejny raz urocza miejscowość
Bartın- tyle pomocy i gościnności od mieszkańców nie zaznałam nigdzie
indziej!
|
Obrazu całości dopełniają aromatyczne, bardzo tanie owoce, smaczny
salep (napój z bulw storczyka, bardzo egzotyczny!) czy ayran, który można
dostać też u nas- jest to słony, orzeźwiający napój na bazie jogurtu.
Jeśli chcecie podać gościom coś bardzo pikantnego, podajcie też ayran- ci mniej
odporni będą Wam bardzo wdzięczni.
|
Uliczny sprzedawca jadalnych kasztanów- świetnej, gorącej, słodkawej
przekąski, prażonej przy nas, podawanej w papierowych rożkach.
|
Dlaczego, możecie spytać, wyróżniłam Turcję na tle innych krajów
arabskich? Cóż, mimo podobieństwa kultur w Turcji widać wpływy bliskości
Europy. Ich kuchnia różni się od tej serwowanej w innych krajach
arabskich, zwłaszcza tych położonych w Afryce. I o ile ta ma urok
egzotyki, pozostanę przy tej tureckiej...
Jest jeszcze coś, co mnie tam ujęło. Otóż, w Turcji bardzo łatwo
dostaniemy w gratisie kawę, herbatę czy przekąskę, zaś ludzie są pomocni i
uprzejmi. Nie raz byliśmy zapraszani nawet na pełny posiłek. Z tej
przyczyny nigdy nie zapomnę Bartın, w którym spotkaliśmy bardzo fajnego człowieka- właściciela
klimatycznej kawiarni Çatı Cafe, serwującej przede wszystkim świetną shishę w wielu smakach-
np. cytryny, kawy, mięty czy wszelkich owoców. Oj, byłam wtedy blisko
uzależnienia od tytoniu- ale jakie to przyjemne i relaksujące
uzależnienie... Ciekawostką jest sufit kawiarni- pokrywają go setki przylepnych karteczek, przyklejanych przez gości. Moja także tam trafiła.
|
Zdjęcie pełne wspomnień- węgielki do shishy w Çatı Cafe. Bardzo cieszy mnie obecna moda na shishę także w Polsce- bardzo mi jej tu brakowało! |
Jedno, co we wszystkich krajach arabskich podobało mi się tak samo, to "mediny". Ta najciekawsza
znajdowała się w klimatycznej Casablance. Widać było tam jednak zmierzch
czasów świetności- niegdyś marokańskie centrum turystyki utraciło źródło
dochodów wraz ze spadkiem popularności tych krajów. Widać to bardzo
wyraźnie także w Sousse w Tunezji- jeszcze kilkanaście lat temu bardzo
popularnym kierunku wycieczek.
|
Uliczny sprzedawca soku pomarańczowego w Casablance. Bardzo tani,
pyszny i świeży sok, w dodatku "eko"- wytworzony bez użycia
jakiejkolwiek sokowirówki.
|
|
Sprzedawcy owoców na starym mieście (medinie) w Casablance.
|
|
Jeszcze jedno ujęcie na bogactwo owoców, dostępne na bazarze...
|
|
Sprzedawczyni gorących zawijanych placków na ulicy mediny w Sousse
|
A czy w tych krajach znalazłam coś "ekstremalnego" do jedzenia? Tak.
Trafiłam na coś, co zjadłam, a co później prześladowało mnie w snach. Była
to zupa ze ślimaków- nie winniczków, ale tych małych, które możecie
znaleźć na chodniku po deszczu. Zupa ta, lekko śluzowata i napakowana
przyprawami, sprzedawana jest na ulicy, bezpośrednio z wielkich garów, w
których się gotuje. Za kilka dirhamów można dostać miseczkę wywaru wraz ze
ślimakami i wykałaczką, do wyciągania ich ze skorupek. Widać, że jest to
dość popularne "danie"- siedząc niedaleko zaobserwowałam duże
zainteresowanie. Słyszałam od jednego z tubylców, że zupa ta ma posiadać
cudowne właściwości lecznicze...
|
Sprzedawca zupy ze ślimaków w Casablance. Na pierwszym z napotkanych
straganów nie odważyłam się spróbować- niestety, później zdecydowałam
się popełnić ten błąd...
|
|
Mogłam zrobić zdjęcie pełnej miseczki, ale i to oddaje "grozę"
potrawy, prawda?
|
Jaki kraj w takim razie będzie moim numerem trzecim? Nie wiem, czy umiem
wybrać... Może Włochy z pyszną pizzą, może Hiszpania z ogromnym wyborem
win (szczególnie kraina Basków z pysznym, orzeźwiającym Txakoli i
serwowanymi pintxos- niedużymi przekąskami do wina czy piwa)?
|
Pintxos- małe przekąski w barze w San Sebastian w Hiszpanii |
A Belgia i
Holandia, mocno niedoceniane, z wyborem świetnych piw i serów, Francja z
delikatnymi naleśnikami? Czy może po prostu... Polska? Po każdej z podróży
zawsze z przyjemnością wracałam do tradycyjnej, krajowej kuchni,
serwowanej też przez moich rodziców. Wiem, że bardzo ciężko byłoby mi
przestawić się na dietę innego kraju, gdybym zdecydowała się wyemigrować
na stałe. Uważam osobiście, że w polskiej kuchni, w każdym jej regionie,
istnieje ogromny potencjał, którego po prostu... nie doceniamy, mając ją
na co dzień. W pogoni za rzadkimi, egzotycznymi przysmakami, nie zapomnijmy
o naszych rodzimych tradycjach kulinarnych.
Komentarze
Prześlij komentarz
Miło mi, że chcesz wyrazić swoją opinię, zadać pytanie czy po prostu ponarzekać. Chciałabym, żeby tych opinii, jak najbardziej różnorodnych, było jak najwięcej. Na pytania na pewno odpowiem i ponarzekam chętnie razem z Tobą. Wyłączyłam weryfikację captcha, także nie martw się niepotrzebnymi utrudnieniami ;)