"Mówią- baba na pokładzie to jest pewny pech"
"...- pewnie temu, że żeglarze silnych kobiet boją się..."
Cytatem z tytułowej szanty poprzedniego posta zacznę jego kontynuację- czas na opowieść o realiach życia i relacji damsko-męskich w pracy na morzu. Z góry zaznaczę, że przedstawiam we wpisie moje osobiste przeżycia i przemyślenia, które nie każdemu mogą się podobać. Jestem otwarta na konstruktywną krytykę i chętnie poznam odmienne zdanie- ale z poszanowaniem prawa do posiadania swojego :)
Praca na morzu jest bardzo specyficzna. W końcu nie jest standardem zamykanie ludzi na kilka miesięcy, w nieznanym gronie, w miejscu pracy, aby oprócz wypełniania obowiązków jedli tam, spali, spędzali wolny czas- z krótkimi przepustkami na wolność co jakiś czas. W takim ujęciu marynarski fach podobny jest raczej do zupełnie innej instytucji niż "praca", prawda? Różnicą jest to, że na morze idzie się dobrowolnie... Możecie się więc domyślić, że spędzanie tak długiego czasu w zamknięciu, w gronie maksymalnie 20-25 osób, może wywoływać ciekawe efekty- mogłoby być materiałem badań socjologicznych (i psychiatrycznych!). A obecność kobiety w tym hermetycznym gronie tworzy sytuację jeszcze ciekawszą; ma to i wady i zalety.
Kolejny raz zacytuję zespół "Za horyzontem"; sama prawda! Obecność kobiety w męskim gronie rzeczywiście rodzi wiele konfliktów. Zdarzają się nawet zakłady, któremu z matrosów uda się poderwać dziewczynę. A jak taki zakład rozstrzygnąć? Jedynym uczciwym wyjściem byłoby zapytać "obiekt" zakładu, ale tego oczywiście się nie robi... Często taka dziewczyna nie wie więc, że wchodząc do kabiny któregoś z załogantów już pozwala mu się chwalić wygraną... Takie sytuacje to duży problem zwłaszcza w pierwszych rejsach załogantki- brakuje doświadczenia, by zareagować właściwie. Czasem pojawia się nawet strach, żeby takiego zalotnika zdecydowanie odrzucić... Zdarzyło mi się usłyszeć od starszego marynarza- "Jesteśmy na morzu... Mogę sprawić, że nikt Cię nie znajdzie...". Jaka jest moja teoria, co doprowadziło wtedy do tej sytuacji? Cóż, facet był specyficzny- jego charakter i styl bycia mocno zmieniał się po alkoholu. I właśnie po kilku piwach w czasie grilla, którego spędził na uboczu wpatrzony we mnie, wypowiedział te słowa. Dlaczego? Ponieważ, jego zdaniem, zbyt dobrze bawiłam się z innymi członkami załogi. Cóż, może powinnam była także usiąść z dala i patrzeć na niego ponurym wzrokiem ;)
Skoro istnieją takie zakłady czy rywalizacje, to czy marynarze zdradzają? Oczywiście. Jedni tłumaczą się, że żona im pozwoliła, inni powołują się na bullę któregoś papieża, ponoć znoszącą grzech cudzołóstwa, popełniany przez marynarzy w pewnej odległości od domu; jeszcze inni nie tłumaczą tego wcale, ulegając naturalnym popędom. Jeśli obie strony są wolne, nie mają zobowiązań- zupełnie nic w tym złego. Nie popieram ostracyzmu takich związków; życie seksualne dorosłych osób nie powinno podlegać ograniczeniom nakładanym np. przez kapitana albo armatora. Tak, zdarzył mi się kapitan dbający o moją "cześć" :D Problem pojawia się w momencie, gdy jedna (lub obie) ze stron ma życiowego partnera, a często dzieci. Wiele związków na morzu powstaje, powodując jednocześnie życiowe tragedie zdradzonych żon i dzieci, których bezpieczny świat się zawalił. Czy to wina obecności kobiet na morzu? Ciężko odpowiedzieć obiektywnie... Na pewno jest to o wiele trudniejsza sytuacja, niż gdy praca z koleżanką trwa osiem godzin, po których wraca się do domu, do rodziny. Często już takie warunki zachęcają do zdrady- a co dopiero, jeśli z załogantką pracuje się razem, spędza czas wolny, je razem posiłki? Ja osobiście nie chciałabym, aby mój mąż popłynął w rejs z dziewczyną w załodze ;)
Ciekawostką jest to, że podczas długiego rejsu ulega zachwianiu... gust. Dziewczyna czy facet, na którą (którego) nawet nie spojrzelibyśmy na lądzie, na morzu wydaje się bardzo atrakcyjny. Czasem jest tak naprawdę- w końcu wygląd to nie wszystko, a przy dużych możliwościach wyboru (tak jak jest na lądzie) często odrzucamy niektóre osoby właśnie na podstawie tego kryterium, na samym wstępie. Niekiedy jednak działa zasada niewielkiego wyboru. To, że ktoś jest aktualnie najatrakcyjniejszy w sztucznym, zamkniętym środowisku, nie znaczy, że na pewno możemy z nim stworzyć udaną relację na lądzie. A dopiero po zejściu ze statku dopada nas myśl "ja pierdolę, co ja w nim/niej widziałam??!"... Jednak czasem takie związki mogą być silne i bardzo udane. A dla faceta dużym wyróżnieniem może być fakt, że został wybrany spośród kilku- kilkunastu konkurentów. Ja także poznałam męża na morzu. Zostałam nawet przed nim ostrzeżona przez kapitana: "uważaj na tego faceta, bo chyba nie jesteś mu obojętna, a na co ci taki..."- zupełnie serio! Obawiam się jednak, że tym kapitanem także nie kierowały czyste intencje, mimo olbrzymiej różnicy wieku i posiadania żony, dzieci i wnuków (to właśnie on, obrońca moralności z poprzedniego akapitu). W życiu zawodowym spotkałam go później jeszcze dwa razy. Za drugim razem byłam już w związku, a w czasie postoju na stoczni mój, wtedy jeszcze chłopak, zakradał się na statek, żeby po kilku godzinach wyjść niezauważony przed świtem ;) A za trzecim? W rejs popłynęłam sama, Mój pracował wtedy na innej jednostce (nie widzieliśmy się ponad pół roku, niezły wyczyn dla pary z malutkim, może miesięcznym stażem, nie licząc pierwszego wspólnego rejsu). Problemy? Oczywiście, że były- kapitan ów zaczął mieć obsesję na moim punkcie... Ponieważ na statku znalazłam fajną, zgraną ekipę do kart, codziennie wieczorem zasiadaliśmy do partyjki. A heroiczny obrońca czci niewieściej? Cóż, potrafił czekać pod moją kabiną, pod jakimś głupim pretekstem, żeby sprawdzić, kiedy wrócę do siebie. Usiłował uniemożliwiać mi grę twierdząc, że nie wyśpię się przed wachtą (pracowałam wtedy w klasycznym trybie 4 h wachty na 8 h wolnego, więc czasu miałam naprawdę sporo). Próbował w dziwaczny sposób przemówić mi do "rozsądku", dowodząc, że (cytuję!) "chłopaki siedzą z tobą tyle czasu, a potem masturbując się wyobrażają sobie ciebie, nie przeszkadza ci to?!"... Niestety, nie odpowiedziałam odważnie, że ja już dobrze wiem, kto tu się masturbuje myśląc o mnie. Ze śmiechem odparłam po prostu, że skoro sprawia im to przyjemność, to niech sobie myślą- mnie od tego nie ubywa. Zabawne za to było wymyślanie sposobów na niezauważone dotarcie do kabiny po rozegranej grze, ale nie byłam tak zdesperowana, żeby z któregoś skorzystać :)
Czy po jednym piwku dam radę wejść przez bulaj do swojej kabiny? Oto
jest pytanie ;) Moje były niestety te najwyższe... |
Poruszę jeszcze dwie ciekawe kwestie. Po pierwsze- jak na statku przeżyć "te dni"? Bywa nieprzyjemnie, zwłaszcza, jeśli dziewczyna przechodzi je ciężko i boleśnie. A w tej pracy nie ma taryfy ulgowej- nie raz przeklinałam feministyczne hasło "okres to nie choroba"... Nie? To spróbujcie osiem godzin myć ładownię wężem pożarowym, schodząc do niej dziewięć metrów w dół po drabinie, gdy boli Was brzuch, plecy, żołądek wywraca się na drugą stronę i w każdej chwili obawiacie się ujawnienia krwotoku. Zapraszam! To hasło brzmi świetnie tylko wtedy, kiedy motywujemy się nim w czasie okresu do aktywności fizycznej na siłowni czy basenie, pokazując, jakie jesteśmy silne i niezależne... A, i nie chciałabym widzieć statku, na którym w tym samym momencie kumuluje się PMS całej kobiecej załogi ;)
Po drugie- strój do pracy. Czy na statku, np. w tropikalnych warunkach, można ubrać do pracy krótkie szorty? Zasadniczo, jeśli wymogi armatora nie narzucają określonego ubioru, można. Czy warto? To zależy, jak bardzo chce się wzbudzić poruszenie ;) Nie polecam tak wyzywającego ubioru na statku, na którym jest się od niedawna, nie zna się ekipy i tak naprawdę nie wie się, co może komu strzelić do łba. Jest to ryzykowne nawet przy zgranej, dobrej załodze (a każda z nas potrzebuje czasem poczuć się kobieco...)- ale może zostać różnie odczytane, niekoniecznie jako rezultat gorącej pogody, raczej jako prowokacja i zaproszenie. A to coś, co ciężko potem rozgrzanemu (nie tylko pogodą ;) facetowi wyjaśniać...
Na początkowym etapie pracy problemem dla dziewczyny może być określenie, na ile może sobie pozwolić w zawiązujących się relacjach. Nie da się przecież całego rejsu spędzić samotnie, zamkniętym na cztery spusty w kabinie. Pojawia się więc element strategii- komu można zaufać i na ile, z kim można pożartować na rozmaite tematy, a z kim absolutnie tego unikać. Jest to bardzo trudne i łatwo źle trafić, a każde poufałe zachowanie może zostać odczytane jako zachęta do flirtu, z którego ciężko się potem wycofać... Pomyślcie sami: mężczyzna po pięćdziesiątce, od dawna nie doznający żadnych żywych emocji ze strony żony (oprócz kłótni), średnio atrakcyjny fizycznie, raptownie poznaje smak okazywanej zwykłej sympatii ze strony dużo młodszej i atrakcyjniejszej koleżanki- szybko może mu się "zagotować krew" i zacznie dążyć do czegoś więcej, co dziewczynie jest absolutnie nie na rękę...
Przyznam, że w życiu na morzu spotkałam wielu świetnych mężczyzn, młodszych i starszych. Z tymi młodymi zazwyczaj było łatwiej- może to kwestia "innych czasów", w jakich się wychowywali? Umieją oni od razu rozpoznać zwykłe kumpelstwo od próby flirtu. Ale z tymi starszymi także potrafiłam świetnie się bawić; a raz "ośmieleni" potrafili oni okazać się zaskakująco fajnymi kompanami. Z wieloma z nich kontakt urywał się po zmustrowaniu- bo jak wytłumaczyć żonie młodą koleżankę z pracy, z którą chcemy się spotkać...
Post, kolejny raz, robi się trochę za długi- tematu nie wyczerpałam, więc oczekujcie trzeciej części, a w niej: jak radzić sobie z każdym z typów mężczyzn z poprzedniej części? Jak reagować na lekceważenie, a jak na molestowanie? Odpowiedź, oczywiście subiektywna, już wkrótce. Śledźcie bloga- na pewno nie będziecie długo czekać ;)
Komentarze
Prześlij komentarz
Miło mi, że chcesz wyrazić swoją opinię, zadać pytanie czy po prostu ponarzekać. Chciałabym, żeby tych opinii, jak najbardziej różnorodnych, było jak najwięcej. Na pytania na pewno odpowiem i ponarzekam chętnie razem z Tobą. Wyłączyłam weryfikację captcha, także nie martw się niepotrzebnymi utrudnieniami ;)