"Jeszcze dzień w tę dal i w San Malo będzie zabawa"
W poprzednich postach opisywałam dzień pracy na statku floty handlowej w czasie tzw. przelotów, czyli drogi z portu do portu. W następnej kolejności wypadałoby zająć się pracą w portach- niestety, nie jest tak, że w porcie załoga ma "wychodne"- swoją pracę trzeba wykonać. Bardzo zmienia się jednak system pracy, dlatego poświęcę mu ten wpis.
Po manewrach cumowniczych, w których bierze udział cała załoga, marynarze w porcie przechodzą w tryb wacht- godzinowo są one ułożone tak, jak wachty nawigacyjne oficerów na morzu. Prowadzone są w parach- starszy marynarz+marynarz. Po czterogodzinnej wachcie taka obsada ma osiem godzin wolnego i może udać się na zakupy czy do miasta. Zauważcie, że jest to jednak dość mało czasu na dłuższą zabawę w przybrzeżnej knajpie :)
Wielu doświadczonym marynarzom po prostu nie chce się wychodzić- pływałam z takimi, którzy w czasie kilkumiesięcznego rejsu potrafili nie wyjść na ląd dosłownie ani razu. Nie jest to zbyt dobre dla psychiki- kilka godzin w mieście, wśród ludzi, potrafi odstresować i "naładować akumulatory" na następny długi rejs. Często, jeśli ktoś chce wyjść, to tylko do najbliższego sklepu. Pływanie na morzu dość szybko nauczyło mnie samotnych wypraw- chociaż oczywiście zdarzały się osoby, będące świetnymi kompanami w podróży- pozdrawiam mojego morskiego Przyjaciela :)
Czy w każdym porcie da się wybrać do miasta? Teoretycznie. A praktycznie, czasy, że pobyt w porcie trwał kilka dni, to przeszłość. Stała modernizacja portów ma na celu skrócenie czasu obsługi statku. Obecnie jednodniowy postój, zwłaszcza na mniejszej jednostce, jest uznawany za długi... Najkrótsze czasy załadunków to domena statków kontenerowych. Załadunek czy rozładunek największych z nich trwa kilkanaście godzin, a terminale kontenerowe pracują bez przerw, 24 h/dobę, 7 dni w tygodniu, łącznie ze świętami. Do tego porty, coraz większe, rozbudowywane są coraz dalej od miast. Czasem jedyną możliwością znalezienia się w mieście jest przejazd taksówką- niestety, stawki za przewóz z takich rejonów są z tej przyczyny mocno zawyżane. Do tego trzeba w określonym czasie wrócić na statek- więc koszt się podwaja. W moich morskich przygodach radziłam sobie jak mogłam, nie odpuszczając praktycznie żadnej szansy na wyjście. Zazwyczaj, jako dziewczyna, nie miałam na szczęście problemu z zamianą na wachty z innym załogantem czy oficerem ;) Dawało mi to sporo więcej czasu na zwiedzanie- ale skutkowało sporym zmęczeniem, jeśli np. musiałam odbębnić osiem godzin wachty zamiast czterech... Jednak coś za coś, a wyprawy na ląd nigdy nie żałowałam.
Jak już zorganizujemy ekipę, bądź decydujemy się na samotną wyprawę, musimy dopełnić formalności. Po zacumowaniu, na burcie (czyli na statku) zawsze pojawia się agent- osoba odpowiedzialna za obsługę statku, udzielająca pomocy, oraz nadzorująca "papierkową robotę". Pomaga on między innymi w legalizacji wyjścia załogantów z terenu portu. 90% portów jest ogrodzonych, a dostęp do nich jest bardzo ograniczony. W celu wyjścia (a przede wszystkim powrotu na statek bez kłopotów) należy zazwyczaj uzyskać przepustkę- tylko w niektórych europejskich portach wystarczy okazać na bramie książeczkę żeglarską z wpisanym zamustrowaniem na statku. Niestety, czasem trzeba odbyć prawdziwą drogę przez mękę, aby uzyskać prawo do wyjścia- odbyć długą wyprawę do biura przepustek, odstać swoje, wypełnić sporą ilość dokumentów (czasem w egzotycznym języku) a w najgorszym wypadku taką przepustkę trzeba jeszcze zwrócić do biura po powrocie z miasta. To dodatkowo zniechęca- i myślę, że w niektórych portach jest to działanie celowe. W porcie Skikda, w Algierii, wyjście marynarzy na miasto jest po prostu... zakazane. Brama portu jest strzeżona przez uzbrojonych żołnierzy. Agent portowy tłumaczył mi, że podjęto taką decyzję po awanturze, wywołanej w mieście przez pijanych marynarzy.
Na tym zdjęciu możecie zobaczyć strzeżoną bramę portu Skikda |
Dla tego zdjęcia sporo ryzykowałam- to ujęcie zza ściśle strzeżonej bramy w kierunku miasta. Kilka luf już patrzyło w moją stronę- niełatwo w tej sytuacji tłumaczyć, że chcesz zrobić zdjęcie ;) |
Możliwości zwiedzania tego portu ograniczają się do wyprawy do sklepiku, znajdującego się na jego terenie. Można tam zakupić np. miejscowe karty SIM, pozwalające na dostęp do internetu- wiecie na pewno, jak drogi jest polski internet w roamingu, poza granicami Unii Europejskiej. Taki zakup to podstawa wizyty w porcie w naszych czasach i spory biznes- czasem tuż po odprawie, dokonywanej po wejściu statku, pojawiają się na burcie sprzedawcy takich kart. Trzeba oczywiście uważać na oszustów- ale zazwyczaj warto. Często do danego kraju zdarza się wrócić- wtedy taką kartę już mamy, czasem nawet jeszcze z niewykorzystanymi zasobami internetu :)
Oczywiście statki nie zawijają do pięknych, egzotycznych miast jak z broszury biura turystycznego. Zwiedzanie świata w taki sposób to zwiedzanie "w pigułce"- co można zobaczyć w rozległej, pięknej Antwerpii w kilka godzin?
Antwerpia to jedno z nielicznych miast, które chciałabym odwiedzić ponownie- tym razem turystycznie |
Często rejony portowe miast to najgorsze dzielnice, zaniedbane i czasami niebezpieczne, położone na uboczu. A niektóre porty to nie wspaniałe hanzeatyckie miasta, tylko zabite dechami, brudne dziury, w których strach wyciągnąć aparat- a i robić zdjęć nie ma czemu...
Bardzo zaniedbane, brudne i ubogie miasto Nikolayev na Ukrainie- a to jedno z nielicznych zdjęć, które tam zrobiłam. Fotografowanie tak szokującej biedy było po prostu nie na miejscu... |
Zaletą takiego zwiedzania jest za to poznanie prawdziwego oblicza kraju, bez tandety i odpicowanych atrakcji turystycznych. Miłe są postoje w małych portach, w których pracownicy portowi nie pracują w weekendy, a w dni powszednie praca trwa standardowe osiem godzin. Takim portem jest pięknie położone Pasajes w Hiszpanii, położone w bliskim sąsiedztwie słynnego San Sebastian. Statki, na których pływałam, dość często zawijają tam po ładunek żelaza, a najkrótszy mój postój tam trwał 3 dni. Czasami statek wchodzi do portu tuż przed świętami i władze portu zezwalają na postój całe święta przy kei- tym sposobem przeżyłam piękne Święta Wielkanocne w Bayonne, we Francji. Nie jest to jednak reguła- a czasem taki dłuższy postój nie jest przyjemny- miałam okazję pracować na jednostce aresztowanej w porcie Sousse, w Tunezji... Ten postój, mimo, że dłuższy, absolutnie nie należał do przyjemnych.
Uliczny sprzedawca churros w Bayonne- mieście, które łączy hiszpańskie i francuskie tradycje. |
Ogromny, uliczny targ (medina) w Sousse. Miasto to niegdyś było ośrodkiem turystycznych wypraw- obecnie straszy nieczynnymi, niszczejącymi hotelami... |
Pamiętam postój w Casablance, w Maroko. Bardzo chciałam zobaczyć słynne
miasto... Pracowałam wtedy jako drugi oficer nawigacyjny. Tuż po mojej
wachcie przy rozładunku udałam się do kapitana, aby wyraził zgodę na nasze
wyjście na ląd i dał nam paszporty, przechowywane na statku przez kapitana
(są one niezbędne do załatwiania wszystkich formalności)- oprócz mnie
chętnych było dwóch marynarzy. Kapitan (jeden z najlepszych, z jakimi
pracowałam!) wyraził zgodę, udzielił nam też informacji, że mamy około
pięciu godzin czasu do końca załadunku, według informacji od agenta.
Ruszyliśmy. W tym porcie staliśmy może 500 metrów od bramy wyjściowej do
miasta- niestety, trzeba tam odbyć długą wyprawę, ok. 2 km, do biura
przepustek, znajdującego się w głębi portu (czemu, no kur...a, nie
zorganizowano takiego biura przy bramie?!!- edit: już mi Mąż, pierwszy
czytelnik, odpowiada- to nie jest biuro dla marynarzy, a dla pasażerów ze
statków wycieczkowych- to przy ich kei jest biuro...). Wyprawę tą należy
odbyć też drugi raz, po powrocie, w celu zwrotu przepustki... Po
załatwieniu formalności, pierwszą sprawą po przekroczeniu bramy było
załatwienie karty SIM do internetu. Na pierwszym skrzyżowaniu znaleźliśmy
sprzedawcę- po okazaniu mu zainteresowania, dookoła nas dosłownie się
zaroiło... Sprzedający zaczęli się dosłownie bić i przepychać,
przekrzykując coraz niższe ceny. Ostatecznie za kartę SIM zapłaciłam
równowartość dwóch euro, za co miałam mieć kilka GB internetu. Oczywiście
pierwszą rzeczą po zakupie była zamiana kart w telefonach- i mogliśmy
ruszać dalej. Casablanca okazała się naprawdę śliczna. Po krótkim
zwiedzaniu postanowiliśmy odpocząć w barze z shishą- bardzo popularną w
krajach arabskich fajką wodną, oferowaną w wielu smakach. Nie zdążyliśmy
nawet zamówić, kiedy dostałam wiadomość, na facebooku, od polskiego
znajomego, piszącego mi... że musimy wracać na statek :D Okazało się, że
załadunek skończył się o wiele szybciej, niż przewidywano- od godziny
statek był gotowy do wyjścia, brakowało tylko... trzech załogantów ;)
Oczywiście kapitan nie mógł się z nami skontaktować- w końcu wszyscy
zmieniliśmy karty SIM... Podczas desperackich prób porozumienia się z nami
okazało się, że pływający z nami bosman jest ojcem mojego znajomego- tego,
który napisał mi niespodziewaną wiadomość (już Mąż, oczywiście mechanik,
komentuje- "wszyscy zmieniliście karty?!! Jednak to prawda, że wszyscy
pokładowcy mają jeden mózg na spółę..."). Powrót na statek był niezłym
maratonem- a pozostała jeszcze wizyta w biurze przepustek... Na szczęście
na terenie portu spotkaliśmy poszukującego nas agenta. Był on dosłownie
zachwycony, jakby zdarzyła mu się niezła przygoda- zawiózł nas do biura
przepustek i na statek, mając oczywiście niezły ubaw. Ja za to nie byłam
szczęśliwa- zwłaszcza, że ktoś musiał oddać kapitanowi nasze paszporty, a
chłopaki dosłownie rzucili swoimi we mnie swoimi dokumentami i uciekli
;)
Targ- stały widok w arabskich miastach- tym razem w Casablance. W tle możecie zauważyć stoisko sprzedaży... drabin. |
A jak wygląda praca na wachtach w porcie? Marynarze przede wszystkim otwierają i zamykają ładownie zgodnie z wytycznymi oficerów, sprawdzają poziom wody w zalewanych lub opróżnianych zbiornikach balastowych, czasem sprzątają rozsypujący się ładunek. Nadzorują napięcie cum- gdy statek jest ładowany, zanurza się coraz głębiej w wodzie. Cumy należy wtedy podbierać, ponieważ robią się coraz luźniejsze- różnica między wysokością nabrzeża a statkiem się zmniejsza. I w drugą stronę- przy wyładunku należy cumy luzować- wynurzający się statek coraz bardziej je napręża. Wachta ta zwana jest trapową- ponieważ najważniejszym zadaniem jest nadzór i kontrola nad osobami wchodzącymi na statek oraz schodzącymi. A wchodzić mogą pracownicy portowi, zajmujący się załadunkiem, agenci, kontrolerzy, celnicy, czasem sprzedawcy kart SIM czy podrabianych telefonów ;) W "dzikich krajach" należy nadzorować, czy tacy schodzący pracownicy nie kradną nic ze statku- od narzędzi, po... pozostawione w szatni ubrania załogantów. Praca przy trapie potrafi być dość wymagająca i stresująca- często przychodzący pracownicy nie mówią po angielsku, a należy sprawdzić ich dokument tożsamości i spisać ich dane. W Chinach standardem jest, że pracowników przychodzi mnóstwo- część z nich można potem znaleźć... śpiących w zwiniętych cumach. Zazwyczaj taka wchodząca ekipa dosłownie rzuca wachtowym cały stos swoich dokumentów i biegnie dalej- spróbujcie zatrzymać taki chiński tłum ;) I po drugie- wszystkie dokumenty są po chińsku. Jak spisać takich delikwentów? Nie każdy ma talent do przemalowywania tych krzaczków, więc trzeba sobie jakoś radzić...
Takich pracowników należy też nadzorować- jeśli teoretycznie powinni oni sprzątać resztki ładunku- możemy znaleźć te resztki w czasie następnego rejsu, poukrywane w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach na statku ;)
Dziobowe cumy statku. Delikatnie luźne, prawda? ;) Ale tak niedużego luzu nie da się wybrać ręcznie- a na takim statku nie ma wind cumowniczych. |
A co robi w portach załoga maszynowa? Dokonuje wszelkich napraw, niemożliwych do wykonania podczas pracy siłowni. Jeśli jednak nie ma żadnej większej pracy do zrobienia, mechanicy pracują swoje osiem godzin i mają wolne- mogą więc iść na całkiem niezłą imprezę ;) Jeśli zaś starszy oficer nie jest bardzo wymagający- może dać swoim podwładnym dzień wolnego... Tak więc w porcie lepiej być mechanikiem.
Oficerowie pokładowi są za to bardzo zapracowani. To do nich należy balastowanie (lub wybalastowywanie) statku oraz nadzór nad prawidłowym przeprowadzeniem prac ładunkowych. Ich wachty także się zmieniają- w portach trwają po osiem godzin. I tak, od północy do ósmej rano oraz od szesnastej do północy prace nadzorują oficerowie wachtowi- a od ósmej do szesnastej starszy oficer. On także planuje i rozpisuje wszystkie prace- zgodnie z jego wskazówkami działają pozostali oficerowie. A jest nad czym myśleć- od prawidłowości załadunku zależy czasem możliwość wejścia do portu wyładunku, a także oczywiście bezpieczna podróż.
A kapitan? Pobyt w porcie jest dla niego dość pracowity. Od razu po przyjściu do portu statek musi przejść odprawę- a jej załatwieniem zajmuje się właśnie kapitan. Odprawa to sprawdzenie przez celników, czy na statku nie jest nic przemycane, czy rzeczy osobiste, przewożone przez załogę, mieszczą się w ustalonych granicach i normach. Często sprawdzana jest przewożona ilość papierosów i alkoholi. W odprawie czasem bierze udział policja- sprawdzająca tożsamość załogantów. Czasem dochodzi do absurdów, a marynarze traktowani są jak przestępcy- zdarzyło mi się przechodzić kontrolę kabin załogi, z psem poszukującym narkotyków, gdzie celnicy przeszukiwali nawet szuflady z bielizną... Dla kapitana jest to stresujący proces- jeśli cokolwiek okaże się być nie tak, to on pierwszy zostanie pociągnięty do odpowiedzialności. Byłam świadkiem bardzo nieprzyjemnej sytuacji, kiedy kapitan popełnił zwykły błąd przy wypisywaniu dokumentów- zamiast posiadanych 100 000 sztuk papierosów (w statkowym sklepiku oczywiście) wpisał 10 000- niestety, w "dzikim kraju", którego nazwy nie wymienię. Błąd bardzo niebezpieczny, za który można byłoby mieć olbrzymie problemy z prawem- w tym przypadku udało się załagodzić sytuację, choć niemałym kosztem...
Często też przy wyjściu z portu sprawdzana jest drugi raz ilość deklarowanych przez załogę posiadanych papierosów. Przy wejściu do portu zazwyczaj wolno posiadać 200 sztuk papierosów na osobę. I co, jeśli załogant dwa dni później zgłasza, że nie posiada już papierosów wcale? Od razu podejrzewany jest o ich nielegalną sprzedaż... Podobne podejrzenia budzi posiadanie papierosów przez osoby niepalące- czasem dosłownie trzeba zapalić przy celnikach, żeby rozwiać podejrzenia, że papierosów nie masz na własny użytek.
Przed wyjściem w morze przeprowadzana jest też kontrola statku, pod kątem wykrycia pasażerów na gapę, czyli blind. Jest to obecnie duży problem, przy podróży z krajów afrykańskich i azjatyckich do Europy lub USA. W takiej kontroli bierze udział cała załoga- która i tak musi być już w gotowości do manewrów wyjściowych. Każdy załogant ma przypisany obszar poszukiwań- i po zakończeniu sygnuje swoim podpisem protokół przeszukania. Jest to wymóg kodeksu ISPS.
A jak wygląda praca na małym statku, na którym obsada jest mocno okrojona? Czasem, na takiej jednostce, wacht trapowych w ogóle się nie prowadzi (oczywiście w "cywilizowanych" portach). Bosman z marynarzem pracuje non stop, ewentualnie w nocy zmieniając się, aby zażyć paru godzin snu. A starszy oficer, jedyny, jaki jest? Cóż, musi sobie radzić... W czasie trudnego załadunku nie śpi nawet kilkanaście godzin (moim rekordem były 32 godziny bez snu). Kapitan- pomóc może, ale nie musi... Na takich statkach czynny udział bierze też załoga maszynowa- zdarzyło mi się, że musiałam do pomocy w wybieraniu lin budzić motorzystę, ponieważ marynarz nie dał sobie rady ;) Na szczęście, jak już może wspominałam, taki system jest obecnie tępiony- miałam nawet okazję jechać awaryjnie na taki mały statek, jako dodatkowy oficer- kontrolerzy w porcie nie zgodzili się na wyjście statku, dopóki nie będzie pełnej obsady wachtowej. Wtedy kolejny raz odwiedziłam piękne San Sebastian...
Fantastyczny widok na San Sebastian i zatokę La Concha Bay. Bardzo polecam jako cel turystycznej wyprawy! |
Niezależnie od wielkości i rodzaju statku, w końcu przychodzi czas ruszyć w morze. Po dopełnieniu formalności na statku pojawia się pilot i można rzucać cumy, rozpoczynając kolejną podróż, a życie na statku wraca do rutyny...
Komentarze
Prześlij komentarz
Miło mi, że chcesz wyrazić swoją opinię, zadać pytanie czy po prostu ponarzekać. Chciałabym, żeby tych opinii, jak najbardziej różnorodnych, było jak najwięcej. Na pytania na pewno odpowiem i ponarzekam chętnie razem z Tobą. Wyłączyłam weryfikację captcha, także nie martw się niepotrzebnymi utrudnieniami ;)