Dlaczego zdecydowałam się zacząć pisać bloga?
Zawsze najciężej jest mi zacząć. Tak mam z każdym przedsięwzięciem w życiu-
zamiast od działania, zaczynam od czarnych myśli- co może pójść nie tak? Cechę
tą uważam obecnie za moją największą wadę w życiu.
Stąd też na samym początku powinnam sprostować to, co napisałam na stronie
głównej- nie jestem kobietą, która się nie boi- raczej taką, której ten strach
nie powstrzymuje przed działaniem. Strach powinien nas powstrzymywać przed
popełnianiem niebezpiecznych głupot- niestety, w moim przypadku pojawia się on
zawsze przed podjęciem decyzji, choćby ta była bardzo prosta i oczywista.
Tak też było z blogiem- plan ukształtował się w głowie już dawno temu, ale do
głosu zawsze dochodziła obawa- czy to się przyjmie, czy nie popełnię głupoty,
czy moje życie nie stanie się "publiczne", bo ktoś skojarzy moją osobę lub
zdjęcie. Jednak, jak zawsze- nie powstrzymało mnie to przed tym, żeby
spróbować. W tym przypadku podjęcie działania kosztowało po prostu kilka lat.
Bloga piszę dla potencjalnych czytelników i czytelniczek- niezależnie od
wieku, poglądów czy profesji. Zawód, w którym pracowałam i pracuję, nie jest
zawodem powszechnym, tym bardziej dla kobiety. Stąd myślę, że punkt widzenia
morskiego świata oczami dziewczyny może być interesujący. Jest, oczywiście,
kobiet na morzu coraz więcej. Były zresztą od dawna- ale głównie na statkach
pasażerskich, w dziale "hotelowym", czy na statkach badawczych. Słyszałam
nawet opowieści o kobietach, pracujących za czasów PRL na statkach rybackich-
ale jako obserwatorki, których zadaniem była kontrola połowów- czy nie łowi
się ryb niewymiarowych albo gatunków chronionych, czy przestrzegane są limity
połowów. Jednak nadal bardzo niewiele kobiet wybiera zawód marynarza, a
większość z nich i tak odpada "w eliminacjach"- czyli w Szkole Morskiej, lub
po niej, w czasie poszukiwania pracy. Wielu starych matrosów (czyli marynarzy)
jest z takiego obrotu spraw zadowolona. Kiedyś śmiałam się, sugerując, że
widać wolą swoich starej daty kolegów na burcie, niż młodą dziewczynę- a z
upływem czasu zaczynam rozumieć ich argumenty. Każdy ma swoją rację, i oni, i
pływające kobiety.
Bloga piszę też dla siebie- żebym za kilkadziesiąt lat (oby!), kiedy już będę
stara i zgrzybiała, móc wspomóc własne, słabnące wspomnienia. Pamięć potrafi
płatać najróżniejsze figle, nawet nam samym- a po jakimś czasie pozostaje
tylko zarys i najwyrazistsze elementy wspomnień... Z drugiej strony, istnieje
obawa, że za parę lat czytanie własnego bloga wywoła u mnie tylko uczucie
zażenowania i chęć jak najszybszego usuwania- nie macie tak z czymś, co
pisaliście kilka lat wcześniej, a co przypadkiem znaleźliście? We mnie zawsze
wywołuje to reakcję- "Kurwa, kto pisał te głupoty? Chyba nie ja?" :D
Mimo, że jeszcze nie uważam się za starą, przeglądając zdjęcia przypominam
sobie sytuacje, o których całkowicie zapomniałam. Zawsze było to jedno z moich
ulubionych zajęć w czasie wolnym na statku- przeglądanie zdjęć "z lądu",
pełnych życia i kolorów, kiedy dookoła nas przestrzeń wypełniona była tylko
dwoma odcieniami niebieskiego- morzem i niebem.
Jak mogłam chcieć zamienić to... |
...na to? |
Na morzu zawsze najszczęśliwsza byłam w dwóch konkretnych momentach-
kiedy wpływaliśmy do portu, oraz kiedy go opuszczaliśmy. Można więc wysnuć
wniosek, że marynarz nie jest szczęśliwy ani na morzu, ani na lądzie. Na
morzu idealizuje się w marzeniach życie na lądzie, i odwrotnie- po
powrocie do domu często następuje zderzenie z brutalną rzeczywistością. Bo
na morzu świat jest prosty- nie trzeba martwić się koniecznością
przygotowywania obiadu czy rachunkami do zapłacenia. Od podejmowania
decyzji jest kapitan, praktycznie cała odpowiedzialność za statek i załogę
leży na jego barkach. A w domu? Zrzędząca żona (czy też mąż!), że po kilku
miesiącach na morzu nie interesujesz się prowadzeniem domu, zakupami, nie
pomagasz w porządkach, a w ogóle, to płyń już z powrotem, bo potrzeba
pieniędzy... (dla wyjaśnienia- większość marynarzy nie dostaje żadnej
pensji w czasie wolnym, czasem jest tylko dodatek urlopowy doliczany do
wypłaty za czas pracy).
Morskich opowieści "miłosnych" oraz "lądowych" nasłuchałam się w czasie
rejsów sporo- zupełnie jak w wyobrażeniach "szczurów lądowych", marynarze
to gaduły, wystarczy umieć słuchać- ale to temat na inną opowieść :)
Komentarze
Prześlij komentarz
Miło mi, że chcesz wyrazić swoją opinię, zadać pytanie czy po prostu ponarzekać. Chciałabym, żeby tych opinii, jak najbardziej różnorodnych, było jak najwięcej. Na pytania na pewno odpowiem i ponarzekam chętnie razem z Tobą. Wyłączyłam weryfikację captcha, także nie martw się niepotrzebnymi utrudnieniami ;)